Wersja do druku

Udostępnij

Wrocławski cykl „Wibracji Tanecznych” zainaugurował performans Harakiri Farmers We are oh so Lucky. Kolektyw , złożony z choreografki/tancerki/aktorki – Dominiki Knapik, oraz dramaturga i doktora socjologii – Wojtka Klimczyka, zaprosił tym razem do współpracy również aktorów: Klarę Bielawkę i Mariusza Zaniewskiego oraz reżyserkę Anę Brzezińską. Tytuł spektaklu odsyła do jednej z postaci najsłynniejszego dramatu Samuela Becketta – Czekając na Godota.

 

Rytmiczna muzyka, która towarzyszy widzom już przy zajmowaniu miejsc, płynnie przechodzi w przedstawienie. Na tle ekranu zaczyna tańczyć Dominika Knapik. Ubrana jest w czarne luźne spodnie i bezrękawnik, zaczyna od ruchów samych rąk, zakreślających przestrzeń w zasięgu stojącej tancerki. Potem włącza się tułów, wreszcie – Knapik zaczyna przemierzać scenę od lewa do prawa i z powrotem, co czynić będzie zresztą przez większą część spektaklu – jak Beckettowski Lucky, ciągle jest w drodze.

 

Prosta choreografia Dominiki Knapik skonfrontowana jest z kolorową, dynamicznie kręconą i montowaną sekwencją wideo, nasuwającą skojarzenia z wideoklipem – teledyskiem albo spotem reklamowym – odtwarzaną praktycznie przez cały spektakl. Bielawka i Zaniewski pojawiają się wyłącznie na ekranie – jest on pionowo podzielony na dwie części, po jednej dla każdego z aktorów. W kolejnych ujęciach wygłaszają oni szereg aforystycznych zdań – mądrości sytuujących się gdzieś między najbardziej chwytliwymi hasłami Zygmunta Baumana na temat ponowoczesności, tekstami z komedii Wooody’ego Allena i sloganami padającymi w telewizyjnych reklamach banków czy towarzystw ubezpieczeniowych. Czego tu nie ma! Na początku – mowa o społeczeństwie otwartym, mowa o tym, że w dzisiejszych czasach możemy być kimkolwiek chcemy, później – rozważania nad „współczesnym Duchampem” i „współczesnym Szekspirem”, którymi mieliby być odpowiednio Disney i Spielberg. Kwestie wypowiadane przez aktorów pływają gdzieś między błyskotliwym humorem a pseudointelektualnym bełkotem.

 

Kluczowy dla odczytania spektaklu wydaje się inny fragment z wypełniającej go gadaniny. „Niepokój, który czasem czujemy, to skutek ambicji. Jego nadmiar łatwo można usunąć. Nikt tak nie poprawia samopoczucia jak sport. Uciążliwy niepokój nadal broni się przed potęgą medycyny, lecz z czasem przestanie być niepokonany”. Pod koniec choreografii, ruchy tancerki nabierają zdecydowanie ekspresyjnego charakteru. Wcześniej – kojarzyły się one trochę z analitycznym nurtem amerykańskiego post modern dance, choć zawierały w sobie również pewien ładunek aktorstwa, w odróżnieniu od tańca spod znaku Yvonne Rainer – Dominika Knapik na pewno kreuje tu postać. Jej ruchy w końcówce przedstawienia wyrażają niepokój, a nawet przerażenie. Jest ono całkowicie zrozumiałe. Kreowana przez Knapik Lucky to postać z Becketta wrzucona w świat prozacu, przekonany o końcu własnej historii; rzeczywistość, w której wszelkie wybory ideologiczne czy życiowe straciły głębsze znaczenie a wszystko zarządzane jest przez wszechwładną ekonomię (kompleksowe wycenianie ludzkiego życia przez agencje ubezpieczeniowe to jeden z wątków pojawiających się w słownej narracji). Postać z porządku Czekając na Godota pasuje do rzeczywistości kolorowej projekcji jak egzystencjalista w czarnym golfie do warszawskich Złotych Tarasów.

 

Choć polemizowanie z zawartymi w programie tekstami nie jest najlepszą praktyką recenzencką, to w tym wypadku wydaje się być bardzo na miejscu. Dokładnie na przekór odautorskim komentarzom – ruch, obraz i słowo nie są tu sobie równorzędne. Wideo dominuje, przygniata wręcz tancerkę – trudno przypuszczać, by tandem Brzezińska/Kliczyk nie zdawał sobie z tego sprawy. Być może zdanie o teatralnym języku łączącym w sobie na równych prawach wymienione wyżej różne media jest elementem ironicznej gry, w którą wydaje się być uwikłane w tym spektaklu słowo – trudno przecież wszystkie padające z ekranu teksty brać na poważnie. Z drugiej strony, choć płaszczyzny: odtwarzanego wideo i performującej na żywo Knapik nie są równorzędne w sensie „ilościowym”, to właśnie różnica natężenia poszczególnych scenicznych znaków jest tematyzowana i kluczowa dla przedstawionej tu przeze mnie lektury We are oh so Lucky.

 

Lucky-Knapik jest zatem niewątpliwie przytłoczona. Pytanie tylko, czym? Egzystencjalnym niepokojem – czy nie pozostawiającym nań miejsca światem medialnego spektaklu, który „nie jest dopełnieniem realnego świata, jego dekoracyjną oprawą, ale samym rdzeniem nierealności realnego społeczeństwa”, który „we wszystkich swych poszczególnych formach, informacji lub propagandzie, reklamie lub bezpośredniej konsumpcji rozrywek – wyznacza dominujący model życia społecznego”? Społeczeństwo spektaklu Guya Deborda, z którego pochodzą powyższe cytaty – może być równie ważnym kontekstem dla We are oh so Lucky, co dzieło Becketta…

Jeśli Lucky dotyka sam egzystencjalny niepokój, niestłumiony jeszcze przez ironicznie wspominaną medycynę – to pozostajemy ciągle w kręgu Beckettowskiego absurdu, absurdu o podłożu metafizycznym. Jeśli jednak przygniata ją medialny spektakl, brak możliwości podjęcia wyboru przekraczającego system – z pola metafizyki przechodzimy tu w domenę tego, co społeczne.

 

Artykuł ukazał się w wortalu NowyTaniec.PL 18 stycznia 2010

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close