A+B=X jest pierwszym grupowym spektaklem autorstwa Cie Gillesa Jobina. Powstał w 1997 roku w Lozannie, jednak w 2010 roku został wznowiony, dzięki czemu mieliśmy szansę obejrzenia go w 2011 roku na Malta Festivalu w Poznaniu. Przedstawienie to występ trojga tancerzy, dwóch kobiet i jednego mężczyzny. Składa się z kilku części, pozornie niepowiązanych ze sobą, a jednak płynnie połączonych i uzupełniających się. Przez pierwsze piętnaście minut spektaklu widz nie ma pewności, czy ogląda ludzkie plecy, czy może coś zupełnie innego, czy – jeśli to jednak ludzie – to siedzą z pochylonymi głowami, czy to pośladki do złudzenia przypominają zgarbione plecy. Iluzja i magia ciała. Powstaje wizualny dowcip – te plecy śmieją się ze mnie. Dosłownie, bo po chwili ciszy pojawia się na nich naświetlana projektorem ludzka twarz, groteskowa, wykrzywiona w uśmiechach i grymasach. Ten motyw będzie powracał między pozostałymi częściami przestawienia, rozładowując napięcie i emocjonalność.

Wersja do druku

Udostępnij

Taniec – jaki powinien być dzisiaj, jak powinien być rozumiany? Pragnieniem widza jest, aby był nowatorski, ciekawy i piękny. Niełatwo to osiągnąć, bo taniec jest bardzo nietypową sztuką. Często oskarżany jest o brak głębi: w końcu posługuje się zewnętrznością, jego głównym narzędziem jest tylko ciało. Tancerze są jakby nadzy – stoją przed widzem, nie mogąc nic powiedzieć, ich jedynym środkiem wyrazu myśli jest ciało im nadane.  Taniec jest także nieco niezrozumiały – jego piękno wydaje się absurdalne i nierzeczywiste dla niewtajemniczonych, niewiedzących, co kryje się za smukłym, silnym ciałem, jakie są kulisy pracy choreografów i katorżniczego treningu tancerzy, jak silny wpływ na aktywność ciała ma wysiłek duszy i umysłu. Można taniec oczywiście rozumieć na poziomie czysto dosłownym, śledząc ruchy i mimikę, doszukując się fabuły i sensów. Można jednak poddać się działaniu magii i mocy sztuki, pozwolić, by taniec wniknął w nas i pozostawił ślad. Jaki to ślad – trudno orzec, każdy spektakl wywołuje inne wpływy, a każdy widz inaczej je przyjmuje, sztuka pozostaje sztuką – niejednoznaczną, pełną głębi i niuansów. Mimo trudności przekładania wrażeń i odczuć na słowa, spróbuję opowiedzieć o tym, co pozostawił we mnie pewien spektakl…

A+B=X jest pierwszym grupowym spektaklem autorstwa Cie Gillesa Jobina. Powstał w 1997 roku w Lozannie, jednak w 2010 roku został wznowiony, dzięki czemu mieliśmy szansę obejrzenia go w 2011 roku na Malta Festivalu w Poznaniu. Przedstawienie to występ trojga tancerzy, dwóch kobiet i jednego mężczyzny. Składa się z kilku części, pozornie niepowiązanych ze sobą, a jednak płynnie połączonych i uzupełniających się.

Przez pierwsze piętnaście minut spektaklu widz nie ma pewności, czy ogląda ludzkie plecy, czy może coś zupełnie innego, czy – jeśli to jednak ludzie – to siedzą z pochylonymi głowami, czy to pośladki do złudzenia przypominają zgarbione plecy. Iluzja i magia ciała. Powstaje wizualny dowcip – te plecy śmieją się ze mnie. Dosłownie, bo po chwili ciszy pojawia się na nich naświetlana projektorem ludzka twarz, groteskowa, wykrzywiona w uśmiechach i grymasach. Ten motyw będzie powracał między pozostałymi częściami przestawienia, rozładowując napięcie i emocjonalność.

Już na wstępie ujęły mnie tak rzadko spotykane w sztuce tańca lekkość i humor, dystans do ciała i jego roli. Nad tańcem (zwłaszcza klasycznym) wisi jakiś specyficzny imperatyw powagi, traktujący ciało z namaszczeniem i dystansem. Na tym częściowo opiera się elitarny charakter tańca, który zdegradowane, ośmieszone i poniżone ciało ludzkie wynosi, uświęca, hołubi. Taniec, który od tego modelu odchodzi, często traktowany jest niepoważnie. Jednak naprzemienne wprowadzanie wysokiego i niskiego, groteski i powagi, piękna i szpetoty jest wyrazem kunsztu, dystansu i odwagi. Przykładem dobrze rozumianego dowcipu jest właśnie omawiany przeze mnie spektakl (jego fragmenty), innym może być choreografia Birth-day Jiríego Kyliána.

Widz jest zwiedziony i uwiedziony: poczucie dziwności to jedna z największych mocy tańca – wykorzystywanie ciała do wyjścia poza sam ruch. Kiedy znika naświetlany obraz i pojawia się taniec, widoczna staje się naturalna, odwieczna powaga ciała. Powolne, wahadłowe ruchy, czysta hipnoza, bezruch zamieniający się niepostrzeżenie w ruch, kalokagatia, piękno przyrodzone, nagość, sprężystość ścięgien i mięśni. Płeć nie ma tutaj znaczenia (przynajmniej na razie) – torsy to torsy, nogi to nogi, głowy są tylko głowami. Choreografia wykorzystuje podobieństwo ciał, które choć należą do różnych osób i różnią się płcią, wciąż są ciałami ludzkimi, działającymi według tych samych praw. Widzimy więc ciało jako wolność, a nie przynależność do płci, płci nadanej, ograniczającej, determinującej. Efektu dopełnia gra światła, nieco przygaszonego, subtelnego, intymnego. Równocześnie jednak ciało przestaje być tylko ciałem, tak jak na początku – przybiera dziwne, nieludzkie formy, nieco geometryczne, zwierzęce, płynne i posągowe równocześnie. Jakie jest znaczenie tego ciała, jaka ukryta symbolika? Sam autor podpowiada: „(…) tworzone obrazy sugerują więcej, aniżeli mówią. To widz musi zajrzeć w głąb siebie, aby nadać prezentowanym obrazom ich sens. Moja praca opiera się na złożoności ludzkiego umysłu i jego związku z ciałem”.[i]

W następnej części, poprzedzonej wstawką dowcipnych, naświetlanych na ciała obrazów, oglądamy duet i solo rozgrywające się na scenie pełnej koloru. Czy naprawdę tylko oświetlenie i odpowiedni ruch mogą sprawić, że ciało nie jest już tylko ciałem? Czy dochodzi tu jeszcze do jakiejś mistycznej przemiany, gry z umysłem, magii tańca…? I co znaczą kolory, czy mamy je rozumieć dosłownie – czerwień jako emocje, zieleń jako spokój i harmonię – czy może to zwykła gra abstrakcyjnym obrazem?

Przypomnijmy jeden fragment, niebiesko-zielone solo Susany Panadés Díaz. Metamorfozy ciała, trójkąt stopniowo zamienia się w giętką kobrę, ta natomiast w powoli i godnie stąpającego lwa, wydłużenie, wygięcie ciała, falowanie kręgów i mięśni. Mamy tu do czynienia z zadziwiająco oszczędną choreografią, pozornie niewymagającą przestrzennie czy energetycznie, jakby celowo ogołoconą z niepotrzebnych ozdobnych kroków i gestów, maksymalnie skupioną na ciele, na każdym najmniejszym powolnie pulsującym ruchu. Następna scena to czerwono-żółty duet (Isabelle Rigat i Louis-Clément da Costa) – tutaj zadziwia wspólna równowaga dwóch korpusów, idealny, niezachwiany balans, magiczna siła fizyki, przyciąganie ciał. Gdzieś pomiędzy nimi niezauważalne tarcia, interakcje, zlanie w jednio przy równoczesnej oddzielności ciał-umysłów. Zastanawiające jest, dlaczego artysta podjął taki wybór i rozdzielił napięcie płciowe w zespole – dwie kobiety i jeden mężczyzna. Czy to nie ma znaczenia i chodzi o celową androgynię? A może przewaga ma jakiś matriarchalny wydźwięk? Dlaczego jedna z postaci pozostaje samotna? Pytań jest zresztą znacznie więcej… taniec zmusza do nazywania, wywołuje słowa, prowokuje sensy… i nadal pozostaje nieuchwytny.

W kolejnej części znajdujemy się na ulicy, ruch jest energiczny i silny, wręcz agresywny, akcja nie jest już zawieszona w czasoprzestrzeni, ale wyraźnie współczesna. Wskazują na to stroje – dresy i adidasy, ale także muzyka i specyficzny ruch tancerzy. Dziwnie naturalna, uliczna zabawa, wspólna i synchroniczna, z momentami ekstazy i zmęczenia, zaskakująca energią i siłą. Potem męskie solo, skoncentrowane wokół kręgu światła, dziwnie rytualne, szaleńcze i dzikie, jakby niepasujące do współczesnego stroju, a jednak przypominające do pewnego stopnia współczesne techniki tańca, takie jak hip-hop.

Ostatnią część stanowi nagranie wypowiedzi – apelu Franko B, anonimowego starego człowieka, czarnego, pomarszczonego i uśmiechniętego. Ta postać, wyglądająca jak szaman z murzyńskiej wioski, w bardzo szczery i prosty sposób odpowiada na wcale niełatwe pytanie: czym jest szczęście? Mówi wiele, zacytuję jednak jedno zdanie, subtelne i proste, a jednak z wielu względów kluczowe: „I am Me and Me is about Me”[ii]. Nagranie, wyglądające jak amatorskie, rozciągnięte na białym wyświetlaczu w ciekawy sposób puentuje przedstawienie, potęgując efekt spektaklu-eseju, pełnego luźnych myśli, odniesień i nastrojów, różnorodnych i otwartych, nienarzucających się, ale jednak stanowczych i intymnych.

W spektaklu bardzo ważna jest odpowiednia choreografia światła (za którą odpowiada Daniel Demont), dźwięk – na początku dziwny, skrzypiący, mechaniczny, jakby nie muzyczny (Franz Treichler), później pełen rytmiki, mocy i energii (The Young Gods). Ciekawe jest zastosowanie nowoczesnej techniki (naświetlanie obrazu na ciele) i oczywiście doskonała praca tancerzy. W przedstawieniu tanecznym, pozbawionym literalnie, werbalnie niesionych sensów, gra i współistnienie bodźców zmysłowych są niezwykle ważne. Istotne jest więc, jak dźwięk wpływa na obraz, jak dopełniają się one wzajemnie, lub wręcz przeciwnie – kłócą się ze sobą. To właśnie dzięki tym wszystkim elementom udaje się osiągnąć tak liczne i różnorodne efekty, proste i zaskakujące równocześnie.

Na koniec powtórzę moje początkowe pytanie: jaki powinien być dzisiaj taniec, jak powinien być rozumiany? Nie mówię o niezależnym teatrze tańca ani o balecie klasycznym. Mówię o tańcu, który winien jest widzowi czystość i jedność ciała i umysłu, energię i piękno (albo wręcz przeciwnie – jakąś antyestetykę), nieobciążoną treścią sztukę, wewnętrzną ekspresję, którą da się wyrazić tylko ruchem. Sztuka czysta, może nawet pozbawiona kontekstu, odbudowująca miłość i wiarę w człowieka. Taniec, w którym widać nierozerwalne i mięsiste połączenie ciała z umysłem, interakcję między bohaterami, wzajemne przerzucanie energii, dawanie jej i obarczanie nią zarazem. Światło, przestrzeń, muzyka i ruch – cztery wymiary jednej sztuki: tańca. I właśnie taki taniec zobaczyłam w A+B=X.

Cie Gilles Jobin

A+B=X 

choreografia Gilles Jobin

premiera 4 grudnia 1997                                                                                                                                      TaniecPolska (miniaturka)

TEATR (miniaturka)

 


[i] Cytat pochodzi ze strony internetowej Malta Festival Poznań 2011 (http://www.malta-festival.pl/index.php/pl/program/18,22,280), (dostęp: 20 grudnia 2011).

[ii] Cytat pochodzi ze strony internetowej Cie Gillesa Jobina (http://www.gillesjobin.com/spip.php?rubrique89), (dostęp: 10 stycznia 2012).

Wydawca

taniecPOLSKA.pl

Fot. Isabelle Meister.

powiązane

Bibliografia

W ramach naszej witryny stosujemy pliki cookies w celu świadczenia Państwu usług na najwyższym poziomie, w tym w sposób dostosowany do indywidualnych potrzeb.

Korzystanie z witryny bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.

Kliknij tutaj, aby dowiedzieć się więcej.

Close